Obywatele Huntsville w Teksasie mogli w tym dniu wybierać: uroczyste otwarcie nowej filii supermarketu Brookshire Brothers i skorzystanie z przecen lub egzekucja dwukrotnej morderczyni (zabiła przy użyciu siekiery) Karli Faye Tucker w więzieniu Walls Unit, w centrum wsi dwa kilometry dalej.

Mieszkańcy Huntsville masowo wybrali egzekucję. Wszyscy oprócz Hester. Ona w tym samym dniu, w tym samym Hunstville, poślubiła człowieka skazanego na śmierć.

Tymi słowami Linda Polman rozpoczyna swój reportaż „Laleczki skazańców. Życie z karą śmierci.” Mocne, prawda? A będzie jeszcze bardziej. W obrębie Huntsville, które zamieszkuje 35 tysięcy mieszkańców istnieje dziewięć zakładów karnych. Cała infrastruktura wokół nich, motele i restauracje dają zatrudnienie siedmiu tysiącom ludzi w systemie więziennym. 35 tysięcy mieszkańców, 9 zakładów karnych i 16 tysięcy osadzonych. I słowo „hunt” czyli „polować” w samej nazwie miasta. Autorka nie mogła znaleźć lepszego miejsca na akcję swojego reportażu o karze śmierci niż amerykański Teksas.

Nie powinno zatem dziwić, że lektura tego reportażu będzie budzić szereg skrajnych emocji. Łapałam się za głowę, szarpałam od środka, komentowałam pod nosem wszelkie absurdy amerykańskiego snu, systemu (nie)sprawiedliwości, ale również zachowania kobiet. Czytasz i pytasz siebie „co ja bym zrobił/zrobiła?” Przy książkach o tematach, wobec których czytelnik musi się opowiedzieć, trudno zachować obiektywizm. Trzeba czytać czujnie i pytać siebie czy czytany reportaż narzuca swoje zdanie. Czy zza kart słychać zbyt głośno osobiste opinie autorki? Reportaż sam wydający wyroki nie jest do końca obiektywny i samego czytelnika pozostawia w matni zwątpienia. Staje się wtedy bardziej powieścią non-fiction, gdzie opinie mogą niebezpiecznie zdominować fakty. Jak jest zatem z reportażem Lindy Polman? Co z niego się dowiemy, co poczujemy, z jaką opinią skończymy?

Amerykanie patrzą na skazanych na śmierć tylko jak na przestępców, którzy zasłużyli na swój los. Europejczycy natomiast postrzegają karę śmierci jako relikt średniowiecza, a skazańców uważają za ofiary barbarzyńskiego systemu.

Fakt czy opinia? To, że autorka jest spoza Ameryki i ma wgląd w europejski stosunek do kary śmierci i form niesionej pomocy przez Europejczyków, dodaje temu reportażu z pewnością ciekawej międzynarodowej perspektywy. Autorka często przybliża się do swoich bohaterów. Podwozi tytułowe „laleczki” do więzienia na wizyty, zabiera ich po fakcie na piknik, rozmawia ze skazanymi, garstką starszych aktywistek protestujących pod więzieniem. W pewnym momencie samą siebie nazywa europejskim mięczakiem, któremu jest ich po cichu żal, kiedy inni Teksańczycy źle odczytują jej intencje i chcą ją tylko zapewniać o tym jak bezpiecznie więźniowie są zamknięci w betonowych murach teksańskich zakładów karnych.

Jeśli nie wyślesz im dosyć pieniędzy na zakup pasty do zębów, mydła do golenia i szamponu, to się zaniedbują. Jeśli nie wyślesz im dosyć pieniędzy na tabletki witamin i puszki tuńczyka, to umierają na szkorbut. Jeśli nie wyślesz im pieniędzy na książki i materiały do malowania, to umierają z nudów. Jeśli w lecie nie poślesz im pieniędzy na nowy wentylator, bo stary się popsuł, to umierają z gorąca. Dosłownie, bo jeśli na zewnątrz jest czterdzieści stopni, to temperatura w celach podnosi się powyżej pięćdziesięciu i ich narządy wewnętrzne się gotują. Trzeba im zapewnić papier, długopisy, taśmę do maszyny do pisania i znaczki, bo inaczej nie mogą do ciebie napisać. Hank stał się w czymś tamagotchi. Irytująca zabawka, jeśli o mnie chodzi. A przecież zwierzątko wcale nie było atrakcyjne. Jeden kolor, w jednej pozycji, nie miało nóg. Jak Hank. Zawsze w białym kombinezonie, za kratkami. Czasami specjalnie pozwalałam tamagotchi umrzeć. 

Reportaż Lindy Polman porusza wiele kwestii, jednak tą która najbardziej będzie wzburzać czytelnika będą zapewne tytułowe laleczki skazańców, których postępowanie innej niezależnej kobiecie będzie trudno pojąć. Kobietom korespondującym ze skazanymi, takimi, które wychodzą za nich za mąż i poświęcają lata na zbieranie środków na ewentualną pomoc prawniczą i wieczne odroczenie. Wiecie kim jest hybrystofil? To osoba podniecająca się i zafascynowana kryminalistami, którzy popełnili ciężkie przestępstwa. Nie dziwi, że sceptycy zawierania małżeństw ze skazanymi właśnie w tej przypadłości poszukują wyjaśnienia dla zachowania tak wielu kobiet z całego świata, bo właśnie co ciekawsze, są to często kobiety spoza Stanów Zjednoczonych. Jedna z nich, Hester, mówi: Naprawdę trochę uważam, że są idealni. Nie mogą dotknąć niczego innego, tylko twojego serca. Mężczyzna z celi śmierci musi podbić kobietę listami i starać się podtrzymać oczarowanie. Właściwie to wszyscy mężczyźni powinni spędzić trochę czasu w celach śmierci. Byliby o wiele bardziej przyjaźni dla kobiet. 

Tę parę cytatów silnie i sprzecznie odciska się na czytelniku, prawda? Autorka zatem przedstawia opowieści konkretnych kobiet i osadzonych więźniów oraz ich losów, ale też odnosi się do zachowań ogółu, wiecznie skrajnych, wręcz absurdalnych, co wydaje nam się oczywiste przy tak kontrowersyjnym temacie jak kara śmierci i jej powalająca „dostępność” w kraju amerykańskiego snu, gdzie cele śmierci i filia McDonald’s leżą w odległości kilkuset metrów od siebie. Reportaż ten jednak to też historia metod kary śmierci, a nawet to ile ona kosztuje. Prześledzimy proces poddawania kogoś karze śmierci krok po kroku, ale też wszystkie jej nieudolne próby. Dowiemy się o ludziach, o których nawet nie myślimy, a też stoją w mgle śmierci, jak na przykład kucharz gotujący ostatnie posiłki dla skazanych czy aptekarz, który anonimowo musi dostarczać zastrzyków kończących czyjeś życie.

Autorka stara się nie opowiadać po żadnej ze stron, jednak czasami niebezpiecznie odsłania siebie. W większości jednak podaje informacje o skazanym oraz możliwych przyczynach przestępczego życia bez komentarzy. Zostawia furtkę na własne odczucia i refleksje czytelnika. Reportaż ten jednak z pewnością nie ma w sobie jedynie funkcji informacyjnej, świadomie burzy czytelnika. Fakt, że Linda Polman skupia się tylko na obszarze Teksasu wprowadza ryzyko generalizacji, brakuje tutaj też perspektywy ofiar i ich rodzin. Im bliżej końca jednak, tym obraz staje się pełniejszy. Reportaż przygląda się ważnym kwestiom działania aparatu wymiaru sprawiedliwości, a raczej jego niedociągnięciom i przydzielanym obrońcom z urzędu, którzy na rozprawach o karę śmierci potrafią spać, zapominają o apelacjach, nie wzywają świadków albo zwyczajnie są rasistami jak też wielu prokuratorów skazujących. Autorka poruszy też ważny fakt wymierzania szalonych kar w stosunku do popełnianego przestępstwa, a następnie szans na resocjalizację więźnia po wyjściu z zakładu karnego. Zagłębi czytelnika w zjawisko chronicznego zespołu stresu pourazowego dzieci wychowanych w dzielnicach, gdzie panuje przemoc, a z których prawdopodobnie nigdy się nie wyrwą, zaglądając szczególnie do Houston, gdzie segregacja jest stuprocentowa, pięć najniebezpieczniejszych dzielnic w USA znajduje się obok tych w pierwszej szóstce najszybciej się rozwijających.

Laleczki skazańców. Życie z karą śmierci to zatem nie tylko obraz skazańców i ich szykanowanych laleczek, ale kompleksowy obraz nierówności panujących w Stanach Zjednoczonych. Linda Polman nie wzdryga się przed zajrzeniem do najbardziej niebezpiecznych dzielnic, spojrzeć w oczy skazanego i tej, która poświęca mu życie.

Dlatego to od tej pozycji postanowiłam zacząć TYDZIEŃ NIERÓWNOŚCI na blogu, czyli cykl w którym zaprezentuję Wam książki, które poruszają zgoła inne, ale w swej nierówności społecznej podobne, zagadnienia różnego rodzaju dyskryminacji, niesprawiedliwego traktowania oraz wszelkich fobii. 

 

Lidna Polman, Laleczki Skazańców. Życie z karą śmierci, tłumaczenie Małgorzata Diederen-Woźniak, maj 2018, Wydawnictwo Czarne