Kursos miga w miejscu. Krzyczy o uwagę i wiem, że na pewno ją dostanie. Mija jakiś czas od mojej lektury „Zmierzchu” i od tego czasu myślę o tym, jak wam ją przedstawić, oddać, nakreślić, uwrażliwić. Jak przekazać jej treść, przekaz oraz uniwersalność, która nie przemija wraz z rosnącym wiekiem tej japońskiej powieści. I myślę, że zrobię to tak, jak zawsze. Szczerze i od siebie. Nigdy nie popędzam recenzji, słowa muszą swoje poleżeć i do mnie wrócić. Karolina Bednarz podjęła się odważnego zadania założenia Wydawnictwa „Tajfuny”, ale jeszcze głębszy pokłon należy się wydawnictwu za to, że ich pierwsza wydana książka „Zmierzch” najpierw trafiła do księgarń kameralnych, a nie sieciówek czy dyskontów książkowych. Zatem choć zaraz wyląduje wszędzie, to nie róbcie jej tego. „Zmierzch” zasługuje na dotknięcie jej i fizyczne wyniesienie z kameralnej księgarni, która równie ochoczo Wam tę książkę z pewnością poleci.
Jeśli czający się mrok potrafi spowijać i oplatać nam się wokół wyobraźni, to „Zmierzch” jest tego idealnym odzwierciedleniem. Tu nie zachodzi słońce wyłącznie dosłownie, by otoczyć nas ciemnością i zanurzyć w niepewności, którą przynosi ciemna noc. Powieść zaczyna się „Upadkiem”, dosłownie i w przenośni, czyli wstępem autorstwa Karoliny Bednarz, która wprowadza nas w atmosferę i okoliczności towarzyszące powstaniu powieści. Jest niezbędną częścią, wskazówką i tłem do ukazania kluczowych uwarunkowań kulturowych Japonii po zakończeniu wojny. Klęski, która pozostawiła w ludziach poczucie wszechogarniającego bezsensu poniesionych strat i śmierci wielu obywateli w imię ślepej wierności cesarzowi.
I w tym momencie, w 1946 roku – z cesarzem, którzy zrzekł się swojej boskości, w kraju okupowanym przez amerykańskie wojska, z Tokio w gruzach, z szalejącą inflacją, z tysiącami kobiet sprzedającymi swoje ciała amerykańskim oficerom i kalekami na ulicach – zaczyna się akcja „Zmierzchu”.
Powieść otwiera osobliwa scena. Uważny czytelnik nie przejdzie obok niej obojętnie. Zasadzi się w nim i będzie nawiedzać na następnych stronach. Zanurzy go w chmurze domniemań i możliwych interpretacji. Główna bohaterka, Kazuko siedzi ze swoją Mamą przy obiedzie. Mamą pisaną zawsze przez wielkie M. Mama jest dystyngowana, Mama wszystko robi „arystokratycznie”, a jej dzieci zawsze spoglądają na nią z należytym szacunkiem i podziwem. Jest nieskazitelna we wszystkim, co robi, nawet w sposobie spożywania posiłków. A książkę otwiera stłumiony krzyk Mamy podczas jedzenia zupy, co jest zaskakującym oderwaniem od rutyny. Zatroskana Kazuko pyta: „Włos?” Ten domniemany włos, niewytłumaczalny krzyk dręczy nie tylko córkę, ale i czytelnika. Tłumią się mroczne sekrety, niewytłumaczalny strach, jakaś trauma, lęk o los potomstwa, a może krzyczą w niej wszystkie Mamy? Krzyczy w niej cała upadła Japonia?
Akcja powieści skupia się na jednej, niegdyś arystokratycznej, rodzinie. Mama, córka Kazuko i syn Naoji. Śmierć ojca, kres wojny, kurczące się zarobki, zmuszają kobiety do wyprowadzki na wieś. Żyją w ciągłej trosce o Naojiego, którego po wojnie pochłonęły nałogi. Fasada tej fabuły mogłaby się wydać dość prosta czy oczywista. Traumy powojenne są licznie reprezentowane w literaturze. Jednak jest coś na wskroś bardziej dotkliwego w tym, co przytrafiło się i jak wpłynęła wojna na Japończyków. Dlatego tak istotnym i przydatnym jest nie ominięcie wstępu Karoliny Bednarz. Pozwala on głębiej wgryźć się w ukryte znaczenia i pobudki kierujące bohaterami.
Kończy się wojna i opadają maski. Trzeba spojrzeć na krew na rękach, zbombardowane miasta, opada mit niezniszczalności, cesarz nie jest nieomylny. Na ulicach tłoczą się Amerykanie i kobiety zmuszone do nierządu, by przeżyć. Nie tak powinno wyglądać wyzwolenie z kajdan wojny. Jak wrócić? Jak sobie poradzić z widmem okrucieństwa, które zawisło nad Japonią i jej mieszkańcami? Nieznośna świadomość spowija i pożera wybitne jednostki od środka. Osamu Dazai posiłkuje się swoimi trzema bohaterami, by zobrazować szerokie spektrum wpływu wojennych zgliszczy na poczynania i psychikę Japończyków.
Na szczególną uwagę zasługuje forma jakiej używa Osamu, by opowiedzieć o osobistych rewolucjach, jakie odbywają się w jego bohaterach. Zaskarbia nas narracja Kazuko. Uważna obserwatorka, analityczna córka, której czuła relacja z matką, przetykana jej strumieniem świadomości, nadaje ramy całej fabule. Dazai wplata jednak dodatkowo fragmenty dzienników i intymnych listów. Nadają one nie tylko osobistego charakteru wszystkim przeżyciom upadłych bohaterów, ale dodają również bolesny element prawdziwości obecnym tu zdarzeniom. Dziennik prowadzony przez brata Kazuko, który odważy się ona pewnego dnia otworzyć, trafi z pewnością do serc wielu czytelników. Naoji jest jakby fizyczną reprezentacją gnijącej, pogubionej w znaczeniach i definicjach Japonii:
Kiedy udawałem przedwcześnie dojrzałego, ludzie zaczęli plotkować, że jestem przedwcześnie dojrzały. Kiedy udawałem lenia, ludzie opowiadali, że jestem leniem. Kiedy udawałem, że nie umiem pisać powieści, rozgłaszali, że nie umiem pisać. Kiedy udawałem, że kłamię, ludzie mówili, że jestem kłamcą. Kiedy udawałem, że jestem bogaty, ludzie opowiadali, że jestem bogaczem. Kiedy udawałem obojętność, ludzie mówili, że jestem zimnym draniem. Ale kiedy naprawdę było mi ciężko i mimo woli wydawałem jęki bólu, ludzie opowiadali, że udaję cierpienie.
Nic tu się nie zgadza.
Uczłowieczyć okrucieństwa – tak Karolina Bednarz ujmuje sposób Japończyków, by ponownie odnaleźć swoje człowieczeństwo. Każde z bohaterów robi to inaczej. Kazuko obiera drogę miłości i rewolucji. Pragnie wyswobodzić się ze sztywnych konwenansów, które obowiązują kobiety i jej jedynym celem w życiu staje się spłodzenie potomstwa. Jak można się domyśleć, bycie samotną matką skazywało kobietę na społeczny ostracyzm. Kolejna rzesza Japończyków nie próbowała nawet szukać ocalenia resztek człowieczeństwa w sobie. Osuwali się ku przepaści, zatapiali w alkoholu, wyparli siebie na margines. Naoji jest usposobieniem takiego mieszkańca świata upadłych ideałów. Sportretowana tutaj rodzina daleka jest od ideału, ulega rozpadowi, romansuje z upadkiem, nie wie jak wykaraskać się z pogmatwanych losów. Stają się idealnym tłem dla przemian, które zaszły w kraju pobitym przez wojnę i ślepą wiarę w wodza.
Karolina Bednarz informuje nas również, że powojenne pokolenie nazywano pokoleniem Zmierzchu. Zmierzchu ideałów, sztuki, ludzkości. Nie da się tej powieści czytać w oderwaniu od życiorysu samego autora. Ta książka to jakby wiele wcieleń jego samego. Wszędzie pozostawia ślady i skrawki siebie. Co ważniejsze, na niego samego „nachodzi” zmierzch. Do momentu wydania powieści podejmował niejedną próbę samobójczą, za piątym razem zabrała go rzeka…Nie spodziewajcie się jednak w prozie Osamu jedynie poczucia beznadziejności i kresu. Odbiór pozostanie w gestii czytelnika. Czy zakręcimy monetą optymizmu czy pesymizmu? Próżno traktować zatem „Zmierzch” jako powieść wyłącznie wikłającą nas w obraz pewnej kultury i konsekwencji wojny. To absorbująca historia składania siebie od nowa, sukcesów i porażek na tej wyboistej drodze do osobistych rewolucji. „Zmierzch” to też bunt, bunt przeciw regułom, walka ze ślepotą dawnych ideałów. To słońce zmian.
Zastanawiam się, jakby to było, gdybym zdecydowała się obrać drogę zepsucia. Może wtedy i bratu byłoby lżej. „Nie wiem, czy znalazłby się ktokolwiek, kto nie jest zdeprawowany?” – zapisał Naoji w swoim notatniku. Rzeczywiście, jestem zdeprawowana, wuj też; zaczęłam nawet myśleć, że i Mama jest zepsuta. Czy zepsucie nie oznacza po prostu wrażliwości?
Dekadencja staje się tutaj remedium na bezsens istnienia. Upadek staje się ratunkiem i cechą wrażliwych. Powieść dziejąca się na odległym kontynencie, dekady temu, ale czy dzisiejsze społeczeństwo nie odbije się w podobnym obrazie dekadencji i mrocznych zakamarkach duszy?
My, wrażliwi, uważani za zepsutych tego świata. Za mało pragmatyczni, żyjący bardziej wewnątrz niż na zewnątrz, wybrakowane modele nowoczesności. Książka zatem nie tylko dla ciekawych japońskiej prozy i obrazu społeczeństwa poturbowanego wojną, ale dla ceniących dobrą prozę kryjącą więcej niż widzi powierzchowne oko.
Zmierzch, Osamu Dazai, tłumaczenie Mikołaj Melanowicz, ze wstępem Karoliny Bednarz, luty 2019, Wydawnictwo Tajfuny
Mam na swojej japońskiej półce „Zmierzch” we wcześniejszym wydaniu. Ciekawe, czym różni się od nowego… Na pewno jest piękniejsze wizualnie. Ciekawi mnie dusza Japończyków. Na pewno sięgnę po tę książkę.
Jakością przekładu i pięknym wstępnym Karoliny Bednarz, tak sądzę:) Zdecydowanie zachęciła mnie do zgłębiania japońskiej literatury!
Czytam ponad 500 książek rocznie plus codziennie fragmenty Biblii w tych smutnych czasach laicyzującej się Europy, jeśli chodzi o literaturę z dreszczykiem emocji, grozą, a przy tym pisarstwem w stylu dziennikarskim, reporterskim polecam Forsytha. Lee Child też jest świetny, aczkolwiek taka proza fikcyjna nie zawsze mnie cieszy, czasami mam przesyt, wtedy sięgam po aforyzmy Leca. To absolutne mistrzostwo. Niektórzy, jak u Moliera, nie wiedzą, że mówią prozą.
Swoją drogą zachęcam do publikowania na łamach jednego z literackich czasopism, w ten sposób można łączyć przyjemne z pożytecznym.
Mam pytanie w sprawie współpracy z wydawnictwami, czy można na tym zarobić? Czy warto pisać również po to, żeby mieć z tego jakiś zysk? Czy to tylko taka rozrywka, frajda z dzielenia się z czytelnikami swoimi spostrzeżeniami?