Ponoć te najlepsze historie pisze samo życie. Niektórzy czytają, by uciec od trudu codzienności i szukają w lekturze przyjemnego niebytu. Są też czytelnicy, którzy szukają w literaturze własnego odbicia, wyzywających obrazów psychologicznych skomplikowanych postaci, przeplatanych wciągającą narracją zakończoną puentą osadzającą się niepokojem gdzieś w naszej podświadomości. Sztuką jest natrafić gdzieś na pojedynczy wątek i stworzyć wokół niego kłębek ciekawej historii. Zalążkiem do powstania „Słońca Narodu” była właśnie historia napisana przez życie pewnej kobiety żyjącej w czasach wyboru polskiego papieża. Kuba Wojtaszczyk przechadzając się po poznańskim pchlim targu natrafił na osobliwy zeszyt ubrany w brązową skórę, a gdy go otworzył z pewną dozą zawstydzenia okazało się, że w dłoni trzyma czyjś dziennik z przeszłości. Początek przygody, której rezultatem jest książka, o której teraz Wam piszę, kosztowała autora raptem 2 zł. Ile wart zatem jest jej środek? Autor na spotkaniach autorskich podkreśla, że interesuje go bardzo „to, jak Historia, ta przez wielkie H, wpływała – i wciąż wpływa – na nasze jednostkowe losy.”
(…) Najpierw stworzyli dobry związek, oparty na zaufaniu, a następnie na miłości, potem stworzyli Pawła i starali się wychować go tak, by był podporą nie tylko dla nich, lecz także dla państwa, bo wiedzieli, że piękność wytworu to warunek konieczny, ale przecież niewystarczający. (…) Gdy zabrakło miłości, Gustaw zaczął produkować przyzwyczajenie i bezpieczeństwo, a Renata katolicyzm. Obecnie Małeccy ponownie znajdują się w stanie nadprodukcji, ale ich wytwory są ze sobą niekompatybilne, sprawiając wrażenie zwykłych bubli.
Jaką zatem historię stworzył w swojej powieści Kuba Wojtaszczyk? Odnaleziony przez niego dziennik zawierał dość romantyczne treści jego autorki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że adresatem tych westchnień zachwytu o zabarwieniu fanatycznym był…papież Jan Paweł II. Wystarczająco intrygujące, by zechcieć stworzyć wokół tego powieść? Zdecydowanie. Oczywiście autor nie użył całego dziennika w swojej powieści, cytuje ją, oddaje wiernie towarzyszące jej emocje i nadaje jej imię Renata. Tytuł „Słońce narodu” nie jest bynajmniej metaforą miłości do papieża ani nie jest to też główną treścią tej powieści. Kuba Wojtaszczyk kreśli szczegółowy portret rodziny Małeckich zamieszkałych w Warszawie. Zręcznie dzieli go na dwa pokolenia i osadza na przełomie roku 1978 i 1979. Książkę otwiera scena, której Renata i jej mąż Gustaw jadą odwiedzić jego matkę Rozalię, by zastać ją martwą. Ta wyrazista scena otwierająca stanie się zalążkiem upadku rodziny, który jest tutaj temat wiodącym.
Renata jest zatrudniona w Bibliotece Narodowej, a Gustaw pracuje w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego. Mają syna Pawła, nadwornego nieudacznika, któremu marzy się kariera Anny Jantar, a pozostaje mu praca w hucie z polecenia wpływowego wujka i próby ucieczki przed zaciągnięciem do wojska. Gustaw zacznie obwiniać się o śmierć matki, co wpędzi go w wir życia niemal na jawie, sny staną się głosem jego przeszłości, która będą wymagać od czytelnika cierpliwości, ale ich puenta wszystko wynagrodzi. Renata ucieknie w swój katolicyzm, a syn Paweł po nieudanym występie ze swoją dziewczyną Elą, popadnie w obsesję na jej punkcie.
Choć sam autor nie pamięta końcówki lat 70-tych nie da mu się odmówić precyzyjności z jaką odwzorował tamte lata, na których badania poświęcił wiele czasu zanim zasiadł do pisania. To jeden z najmocniejszych elementów książki. Ta Historia pisana przez wielkie H i jej wpływ na jego bohaterów przekonuje czytelnika od samego początku. Zaczynamy w roku, w którym umiera jeden papież, by na jego miejsce zasiadł pierwszy polski papież, rok, w którym wybucha bomba na warszawskiej Rotundzie, rok, w którym nie jeden katolik patrzył na papieża jak na idola albo zagrywkę polityczną.
Od pierwszych stron rzuca się w oczy czytelnika sposób narracji. Autor staje się jakby przyrodnikiem, wnikliwym obserwatorem, którzy zanurza sondę w polskie kompleksy, obciachy i zachowania. Opisuje rzeczywistość PRLowską z ogromnym przywiązaniem do szczegółów, pozornie bez emocji, antropologicznie wręcz, a w rzeczywistości zapuszcza w nas wędkę uwagi i przytomnego czytania.
Moja matka przygotowała wczoraj cztery sałatki warzywne. Jedną ozdobiła muchomorem zrobionym z pomidora i jajka, drugą słońcem z ogórka, trzecią… Chyba to był kwiat z rzodkiewki, a czwartą udekorowała tańczącym Murzynkiem z kaszanki i pamelką z natki!
Opisy rzeczywistości polskiej z lat 70-tych nie zawsze będą ciężkiego kalibru. Zabarwione momentami sarkazmem i poczuciem humoru sprawią, że czytelnik nie raz zaśmieje się pod nosem. Powyższe słowa kieruje Paweł do swojej dziewczyny Eli, oby dwoje tworzą portret drugiego pokolenia tej książki. Ela pragnąca kariery, posiadająca talent, ostatecznie odejdzie od Pawła, będzie pragnąć Zachodu, nie odda się przedwcześnie w sidła małżeństwa i pozornie sielankowej egzystencji polskiej rodziny. Postępująca degradacja postaci Pawła jest możliwie jedną z najciekawszych w całej powieści, jednak szczegółowy wgląd w każdą z trzech głównych postaci rodziny Małeckich udowodni nam, że ich troski, obsesje, dziwactwa mają charakter uniwersalny i czytelnik znajdzie w nich możliwie jakieś skrawki swojej codzienności.
Gdy zawiana wraca wracała do domu, mimo swojej niechęci do Borkowskiej uznała, że podziwia jej odwagę. To samo poczucie towarzyszy jej teraz przy kuchennym stole. Zachód… – wzdycha. Nigdy jej nie pociągał na tyle, by pojechać tam na wczasy, a co dopiero emigrować. Bóg podarował jej Polskę, inne kraje nigdy nie będą dla niej tym samym, czym są nawet najbardziej plugawe warszawskie uliczki.
Z rozdziału na rozdział rozpad rodziny i każdego z jego członków pogłębia się. Śledzimy powolne popadanie w ich własne wersje obsesji i obłędów. Bohaterowie tkwią w przeciętności, szaroburej, betonowej Polsce bez perspektyw. Utknęli w swoich lękach, niespełnionych marzeniach, majakach sennych. Z tych licznych, wnikliwych opisów ludzkich przemyśleń wypływa obraz ludzi w rozpadzie, którzy uparcie szukają jakichkolwiek blasków nadziei na poprawę własnego bytu. Żyją w ciągłym przeświadczeniu, że już odnaleźli własną drogę, jednak wciąż rozbijają się o niepowodzenia szukając wytłumaczenia dla źle podejmowanych decyzji, które w ich oczach są tymi jedynie słusznymi. To czyni z rodziny Małeckich obraz rodziny, w której każdy żyje w kompletnym odosobnieniu.
Im bliżej końca, tym bardziej przekonujemy się, że „słońce narodu” zawsze gdzieś świeci w osobie odnoszącej większe sukcesy od nas, kiedy to inni gniją w proletariackiej atmosferze własnych porażek, tkwią w jakiejś instytucji przeciętności i zbiorowej spolegliwości. Bardzo jestem ciekawa reakcji innych czytelników, ale dla mnie bohaterowie powieści Kuby Wojtaszczyka nie różnią się wielce od tych współczesnych, którzy boją się ponosić odpowiedzialność za własny los i szukają wciąż innych rozwiązań, wciąż wypatrując własnego „słońca narodu”. To wszystko składa się na ciekawą powieść psychologiczno-obyczajową, po którą warto sięgnąć, jeśli ktoś dopiero chce rozpocząć przygodę z twórczością Wojtaszczyka.
Słońce Narodu, Kuba Wojtaszczyk, marzec 2018, Wydawnictwo Świat Książki
Właśnie szukam jakiejś książki, której akcja rozgrywa się za czasów PRL-u, więc może się skuszę 😉 A coś jeszcze o PRL-u do polecenia? 🙂
The Fall of the House of Małecki 😉 Mam wielką słabość do takich pchlich targów, ale nigdy takiej perełki tam nie trafiłem. Ale to też doskonały przykład na to, jak literatura karmi się życiem.