Natasza Goerke, autorka między innymi świetnego „Tam”, napisała kiedyś o Agnieszce Wolny-Hamkało: „Gdyby Lynch i Bareja mieli dziecko, to byłaby nim AW-H.” Obserwując jej twórczość trudno mi się nie zgodzić z tezą, że autorkę zrodziła jakaś burza nieokiełznania i nieobliczalności. Odkąd „zderzyłam się” z jej twórczością za pośrednictwem jednego z jej wierszy na plakacie wiszącym na murze jednego z polskich miast, by następnie chwycić za jedną z jej prozatorskich prób w formie „Zaćmienia” –  upewniłam się, że już zawsze będę wypatrywać wszystkiego, co wyda. Zatem niezmiernie ucieszyła mnie wiadomość, że Agnieszka Wolny-Hamkało powraca do nas w kolejnej odsłonie, tym razem w postaci powieści „Moja córka komunistka”.

Nie chcę jednak, by sięgając po najnowszą powieść, ominęła czytelnika przyjemność obcowania z jej wcześniejszą twórczością, dlatego, by dać Wam podgląd tego, co drzemie w wyobraźni Agnieszki Wolny-Hamkało, wybrałam trzy inne skrawki jej niemal patchworkowej twórczości. „Czasem się Ewie zdawało, że osiwiała w przedszkolu. Że najpierw osiwiała od wewnątrz. Że rosły jej siwe włosy za sprawą polskiej polityki, za sprawą polskiej kultury. I że codzienność w nią wrosła razem z siwymi włosami. Że odziedziczyła po matce gen pecha, jakiś kod nieszczęścia. Kolejne pokolenie samotnych kobiet.” Zdanie rozpoczynające powieść „Zaćmienie” szybko zaskarbiło mi sympatię dla głównej bohaterki. Ewy, byłej policjantki, która tropi w tej książce cudze opowieści na granicy absurdu.  Agnieszka ma niebywały talent odzierania rzeczywistości z masek, którymi ją zakrywamy. Dodatkowo kreśląc niepokojącą atmosferę końca świata, prowadzi nas do nieokreślonego zaćmienia, samozatracenia.

Przeskoczymy teraz w wyobraźni do lektury na pograniczu dorosłości i dzieciństwa. W zeszłym roku „Nikt nas nie upomni” w towarzystwie mrocznych rysunków Ilony Bałut, skradło mi serce. Słusznie nominowana do Książki Roku Polskiej Sekcji IBBY w zeszłym roku to odważny obraz dorastania.  Małe arcydzieło krnąbrności i dzieciństwa balansujące pomiędzy lekturą dla młodszych i starszych. Nie wiem dla kogo potrzebna bardziej. Bo tutaj dzieci łykają kamienie, pytają o północy czy jest południe, i o chłopcu, który dość miał „idź spać”, „czas na lekcje” „przyjdź na obiad”. Oni może myślą o nieśmiałym pociągnięciu z butelki, może wcale nie chcą mieć nowych telefonów, a wolą bakterie na nich, walczą z jesienią, a tak naprawdę, to lata się brzydzą. W tych genialnie spowitych obrazach dzieciństwa, słownych i graficznych, odnajdzie się każdy z nas. Bo i ten młodszy i starszy zapragnie nagle złamać zasady, zrobić coś wbrew regułom. Pogrozić tej jesieni poglądów i sztywnych ram zachowań. Przypomni sobie każdy, że nie musimy być kimś innym. Już jesteśmy kimś.

Dla wielu Agnieszka Wolny-Hamkało to przede wszystkim poetka. Autorka dziewięciu tomików, a przed Wami mój ulubiony wiersz z ostatniego tomiku „Panama Smile”, który jednocześnie zawiera kolaże autorstwa Tomasza Damma. „Panama Smile” to poetycki zbiór spotkań, wyrwanych rozmów, wywiadów, obrazów z życia codziennego, które jak mówi sama autorka, mogą stać się dla kogoś źródłem energii, „podręczną apteczką”.

Agnieszka Wolny-Hamkało nigdy nie częstuje nas oczywistymi rozwiązaniami. Nie ma klucza interpretacyjnego, który zawsze będzie idealnie pasował do jednego schematycznego zamka. Jej twórczość to kolektyw znaczeń i odniesień. Dzieła są podziurawione, pełne wyrw, otworów, które możemy wypełnić własnymi interpretacjami. Potrafi działać kojąco, jak delikatny plaster nałożony na czyjąś wrażliwością albo wzburzyć nagromadzeniem wątków. Właśnie to dostanie czytelnik również w najnowszej powieści autorki – „Moja córka komunistka”. Dla kogoś będzie to powieść o dorastaniu dziewczyny, która ostatecznie staje się kobietą głodną wrażeń zajmującą się konceptem „food in art”, dla innych będzie to opowieść o jej relacjach z mężczyznami, inni dostrzegą tutaj lekko prześmiewczy obraz nie tylko wrocławskiej elity oraz nostalgiczny obraz minionego, wypełnionego symbolami transformacji.

„W tym czasie Anna była czymś nieokreślonym, stworzeniem zawieszonym między dziewczyństwem, a dzieciństwem. (…) Zjadała zbyt dużo rurek z kremem i chciała, żeby masowano jej brzuch. Ale były też dni zupełnie inne, kiedy szła po ulicy i cały świat pracował nad jej dojrzewaniem. Jeździła autobusami od pętli do pętli tylko dlatego, że mogła. I odwiedzała Bilard Club Corleone, gdzie starzy faceci mieli na nią oko i prostowali się, kiedy wchodziła do sali.”

Poznajcie Annę. Anna jest dzika. Chodzi na czworakach jak kot i wyjada zwierzętom jedzenie z misek. Wszystko czuje i wyczuwa, poznaje świat swym nieokiełznaniem. Jest mięsista, dociera do puent bez wstydu, nie zostawia za sobą ofiar. Jest jak pół-zwierzę pół-kot, które na początku książki pokazuje nam swoje niezgrabne dorastanie, pierwsze, obślizgłe pocałunki, chce być Sabriną, ale zostaje Urszulą, którą mama wciąż ścina na pazia. Dzieciaki poznawały seksualność przez ukradkowe wypożyczanie kaset „z pornosami”, zajadały się szyszkami z preparowanego ryżu i bawiły na trzepakach otoczone szarymi blokowiskami, ale nie brakowało w ich dzieciństwie kolorytu i soczystości. Nie da się ukryć, że wybrzmiewa tutaj kolejna powieściowa forma nostalgii za latami transformacji.

Główna bohaterka zestawiona jest tutaj w relacjach z rodzicami, partnerem, przyjaciółką i synem. Ten ostatni nie ma tu imienia, wydaje się być wykreowany na jakby everymana, a macierzyństwo nie ma mieć konkretnej twarzy, by móc być interpretowane według własnych przeżyć. Gdy ojciec zwraca się pieszczotliwie do dziecka „moja córka komunistka” nie wydaje się mieć to żadnego kontekstu politycznego, raczej wyraża tęsknotę za ideą rewolucji i buntu, których Anna poszukuje, testuje siebie w różnych subkulturach i różnorodnym towarzystwie, by skończyć zamknięta w galerii sztuki, gdzie kiszą się jej wszyscy współcześni odbiorcy i ich bolączki.

Najciekawszym w tej powieści jednak okazuje się wątek jedzenia w narracji. Autorka przyznaje, że zainteresowała się konceptem „food in art” i brała udział w warsztatach „Food Think Tank”, gdzie kucharze-naukowcy przeprowadzali szalone eksperymenty kulinarne. Jedzenie w nowej powieści Agnieszki Wolny-Hamkało wydaje się być czynnością duchową. Bohaterka je, by zajeść stupor w życiu, wypycha się jedzeniem jak substytutem smutku. Mdłości mijają, gdy mur opada. Jedzenie współgra ze zmianami w życiu. Wprowadza jego etapy i przemiany, symbolizuje wszelkie niestrawności, krzyki wyswobodzenia. Anna jawi się nam jako soczysta, przygodowa kobieta, której daleko do idealnej figury współczesnej kobiety goniącej za dietami i ograniczeniami stereotypów.

Autorka ceniona za liryzm w tworzeniu fraz oraz balansowanie na pograniczu snu i jawy w tworzeniu wielowarstwowych konceptów, nie rozczarowuje. Z „Mojej córki komunistki” wychyla się wciąż Agnieszka-poetka, która sprawi, że gdy odłożycie powieść jeszcze długo będziecie się zastanawiać co zasiało największy niepokój, by ostatecznie ułożyć się w spójną całość. W obraz kobiety głodnej buntu, zobrazowanej na przestrzeni całego jej życia, która odkrywa wartość sztuki, ludzkich relacji i kondycji świata.

 

Agnieszka Wolny-Hamkało, Moja córka komunistka, styczeń 2018, Wydawnictwo W.A.B.