Dzień przed zakończeniem lektury „Ostatniego lata rozumu” zamknęłam książkę, która miała w sobie wiele fanatyzmu i jego skutków, analogicznych do tych obecnych w dziele algierskiego pisarza. Dzieli je czas, pochodzenie, miejsce, korzenie, religia, ale łączy jedno – nienawiść jednych jest zgubą drugich. Czym innym jest nakłanianie jednej grupy ludzi do wiary w jedyną słuszną prawdę, która staje się w konsekwencji usprawiedliwieniem i przyczynkiem do okropnych zbrodni w imię idei. Dopiero co skończona „Drzazga. Kłamstwa silniejsze niż śmierć” po raz kolejny boleśnie uprzytomniła fakt, że sąsiad mordował sąsiada tylko dlatego, że ktoś wpajał mu, że Żyd jest gorszy. Nienawiść tak obficie i skutecznie podlewana radykalizmem, że przetrwała pokolenia i wciąż ma pod sobą żyzną glebę uprzedzeń.

Następnego dnia otwarłam powieść z zupełnie innej części świata, która już na pierwszej stronie informuje mnie, że autora tej książki zamordował fanatyzm religijny. Nic innego niż nienawiść i pogarda dla odmienności oraz braku przystosowania. Może moja wyobraźnia wędruje za daleko, ale choć dziś ląduje w świecie muzułmańskim za sprawą prozy Tahara, to nie mogę uciec od wrażenia, że to wszystko się łączy. Że trudno kochać jakąkolwiek religię, jeśli wszystkie potrafią stać się narzędziem, które albo przyzwala albo nawołuje do mordów „innowierców”.

Tahar miał 39 lat, gdy dosięgnęły go dwie kule i sprawiły, że ten ponoć pogodny dziennikarz nigdy więcej się nie zaśmiał, nie przytulił żony i dwójki dzieci. Jego zgubą była wolność słowa i myśli. Sprzeciw wyrażany wiernie na ramach tygodnika, który założył tuż przed śmiercią. Niefortunnie przypadło to w czasie krwawej wojny domowej i terroru w Algierii. Dodatkowym przewinieniem było pisanie w języku francuskim. Wiosna 1993r. spłynęła krwią wielu intelektualistów zabitych przez Islamski Front Ocalenia.

To było lato agresji, ale i wyzwań. Od pewnego czasu brygady oświeconych odkupicieli organizowały naloty na plaże i utrudniały życie letnikom, posuwając się nawet do użycia siły. Głównym ich celem były samotnie kąpiące się kobiety: osaczali je, lżyli, szarpali. Zapanowała istna psychoza i niektóre plaże świeciły pustkami przez większą część lata. Nie wszyscy jednak się poddali. Jeszcze można było się przeciwstawiać, jeżeli ktoś miał odwagę i liczył się z konsekwencjami. 

Algieria tamtych lat miała dwie grupy na celowniku. Pierwsza to feministki nazywane „kobietystkami”. To muzułmanki nieprzestrzegające zasad skromności, te śmiałe, które nie pozwalały zakrywać całego swojego ciała i miały czelność pracować. Druga kategoria to, ci mający czelność krytycznie myśleć i tworzyć – dziennikarze. Już wiecie, do której grupy należał Tahar Djaout.

Czy Tahar wiedział? Czy przeczuwał, co go spotka? Czy jego ostatnie dzieło przed śmiercią to przypadek? Na bohatera swojej powieści wybrał księgarza, który w świecie radykalnie zakazującym wszystkiego, nawet wożenia koła zapasowego w aucie, ponieważ tylko Stwórca decyduje o długości i celu twojej podróży, walczy samotnie o słowo i wolność własnych myśli. Tahar nadaje swojemu bohaterowi imię Yekker, co w języku kabulskim oznacza tego, który „powstał, który się sprzeciwił”.

Coraz częściej zdarzają się sytuacje, w których Boualem Yekker usiłuje nie myśleć o teraźniejszości: ucieka do wspomnień, do wyobraźni; daje się prowadzić słowom jak kołom ratunkowym, które łagodnie niosą go ku oswojonym brzegom. Lubi ulegać pokusie niektórych obrazów; trzymają go, dobrowolnego więźnia, z dala od upiornego tu i teraz. Boualem czepia się ich zachłannie, jakby czuł, że nadejdzie dzień, w którym żadna ucieczka, nawet w wyobraźni, nie będzie już dozwolona. 

Choć może się wydawać, że żywot księgarza jako cichego rewolucjonisty może nie wydawać się frapujący i wielce buntowniczy, to wystarczy przeczytać świat kreowany przez talent Tahara, by zrozumieć błąd w takim rozumowaniu. Śmiem twierdzić, że czytelnik nad wyraz często czuje całe napięcie i duszność narastającego terroru, który bierze w ryzy każdego nieposłusznego obywatela. Swojego sprzeciwu nie da się schować w rysach twarzy, ponieważ nawet indoktrynowane dzieci na ulicy widzą i rzucają nie tylko nienawistne słowa, ale kamienie w księgarza, który nie może się czuć bezpiecznie we własnym aucie, a co dopiero księgarni. Yekker prowadzi nas przez wzrastające formy opresji, które odbierają mu nie tylko żonę i dzieci, ale też ukochane książki gwarantujące otwartość rozumowania. Nie ma ucieczki od świata, w której rządzi jedyna słuszna Księga. Yekkerowi mylnie zdaje się, że skoro ma „fizjonomię ofermy”, to łatwo będzie mu się ukrywać. Jako księgarz jawi się państwu jako propagator piękna i sztuki, a co za tym idzie – buntu. Djaout tworzy prozę, w której czytelnik snuje się krok w krok razem z narratorem, by całym sobą poczuć bezsens sytuacji i absurd duszącej rzeczywistości. Na odwrocie książki możemy przeczytać, że to „humanistyczny testament posyłany zadowolonemu z siebie światu, który Tahar pozostawił po sobie w spadku”. Trudno znaleźć trafniejsze słowa, trudno nie bać się tego, że to może naprawdę ostatnie lato rozumu, bo już wiosna zwariowała, a gdzie tu doczekać jesieni czy zimy…

Ostatnie szkice autora nie zdążyły nawet zostać zatytułowane, a co dopiero dokończone. Jednak to „zerwanie” w połowie opowieści, otwarte zdanie bez pewnego zakończenia wydaje się być idealnym rozwiązaniem. Mroczną metaforą linearności i nieskończoności zła, które wciąż nie usnęło. Zmienia tylko przebrania i obiera na cel nowe mniejszości. To książka, w której każda okalająca ją historia jest ważna. Losy autora, sytuacja polityczna w kraju, a nawet piękna historia zdjęcia z okładki uzyskanego przez Wydawnictwo Claroscuro.

Powieść „Ostatnie lato rozumu” nie musiałaby się zaczynać od wstępu, który tłumaczy okoliczności śmierci autora i nastroje polityczne czy tło religijnie, a i tak poruszyłaby nas do głębi. Uważam takie wstępy jednak za istotne i konieczne, by tym bardziej zrozumieć geniusz dziennikarza, który zaczął pisać powieść tak przeraźliwie adekwatną do swoich czasów, że trudno nie tylko żałować losu samego autora i jego przedwcześnie stłumionego talentu, który zagłuszył wystrzał broni. Trudno również nie przerazić się pewnymi odniesieniami do rzeczywistego i obecnego świata. Gdy z Sejmu słyszy się o mieniu bezspadkowym, gdzie „kobietystkom” chce zatykać się usta, gdzie jedne media potrafią tak wpłynąć na myślenie narodu, że w rezultacie kłócą się nie tylko politycy, ale i rodziny przy stołach. Tam, gdzie powinna mieszkać gościnność i troska drugiego człowieka o losy powiązane więzami krwi, wprowadza się nagle zaciekła walka o polityczne racje. Wiem. Widzę to. Czy to Polska czy Algieria, czy to II wojna światowa czy 1993 rok czy nawet teraźniejszość, wciąż ktoś usiłuje władać rozumami mas i wybierać kolejne grupy „na celownik”. Nagle „Ostatnie lato rozumu” jeży mi się na skórze i nadawane jest na żywo w moim własnym kraju roku 2020.

Ostatnie lato rozumu, Tahar Djaout, tłum. Gabriela Hałat, wstęp Aleksandra Szymczak, marzec 2020, Wydawnictwo Claroscuro