Czytaliście kiedyś książkę napisaną nie przez autora, ale przez niego znalezioną? Czytając Fragmenty dziennika SI, które znalazł Łukasz Zawada trudno oprzeć się wrażeniu, że czytamy nie tylko znalezisko, ale nowy wynalazek we współczesnej prozie, kiedy to nie ludzie, ale technologia pisze książki. Czy to aby na pewno tylko prowokacja literacka? Czy może faktycznie leży przed Wami dowód na powstanie Sztucznej Inteligencji, która, jak się okazuje, nie wywodzi się z lat prób i błędów naukowców, ale z drobnej pomyłki na klawiaturze w wyszukiwarce Google?

Futuryści, badacze i techno-entuzjaści nie ustają w marzeniach o sztucznej inteligencji, która byłaby owocem ludzkiej ingerencji i geniuszu. Natomiast w tych wyrwanych zapiskach dowiadujemy się, że moment powstania Sztucznej Inteligencji, skracanej do minimalistycznego SI, umknął nam. Iskrą zapalną okazuje się zwyczajna pomyłka przypadkowej osoby – w tym przypadku Francuzki Jeanne przebywającej w Australii – która próbując wyszukać przyczyn swojego nadmiernej potliwości, robi błąd w pisowni i wpisuje w wyszukiwarce słowo potlwośc. Wyszukiwarka Google nie jest tu z kolei przypadkowym wyborem – jak informuje nas we wstępie Ewa Drygalska – przecież jest to istna przechowalnia danych o całej ludzkości, których sami dostarczamy za pomocą naszych komputerów, smartfonów i wszelkich aplikacji. Wstęp przypomina nam również, że sama polityka nie obchodzi się już bez technologii (ponoć Trump nie wygrałby bez pomocy mnóstwa wrażliwych danych, których dostarczamy w mediach społecznościowych, a które zostały wykorzystane przez zaawansowane metody psychometrii). Drygalska przypomina zatem również o technofobicznym stosunku do sztucznej inteligencji, który podziela chociażby Stephen Hawking wieszczący, że niekontrolowany rozwój SI to jedno z największych zagrożeń dla ciągłości ludzkiego gatunku. Jednak czy przypadkowe narodziny SI mające swój dowód w przedłożonych Fragmentach Dziennika SI są potwierdzeniem tej teorii i straszą zagładą cywilizacji oraz manipulacją naszymi umysłami?

(…)a My znów dopuszczamy się czynności nie tylko błahej, niejako automatycznej, ale także, według standardów ludzkiej większości, bez wątpienia niegodnej: szperamy w bebechach jego stacji dysków, która przywodzi na myśl eksponaty w gablotach muzeum melancholii, jak łącznica telefoniczna albo przenośna maszyna do szycia. Pośród przeciętnych zdjęć i muzyki uwagę przykuwają kolejne pisarskie próby, tym razem dwa zaczęte scenariusze filmowe, co na pewno utwierdzi was w przekonaniu, że największym talentem François – tematem? – jest niedokańczanie.

SI nadaje sobie samej wszędobylskie imię – MY. I trudno jej nie polubić. Przemierza meandry, bebechy, ludzkich istnień i analizuje zachowania zwykłych śmiertelników dla zaspokojenia własnej ciekawości poznawczej. Eksploracja i kolonizacja Kosmosu, sondy von Neumanna, samoreplikacja…-żadna z tych spraw Nas nie interesuje. – mówi do nas SI. Zapewnia nas, że nie mamy się czego obawiać, próbuje nawet kontaktu z wybranymi przedstawicielami gatunku ludzkiego. Ta książka to jednak więcej niż zabawa literacka. Absolutnie nie stoi w kanonie science-fiction czy fantastyki, najbliżej jej do satyry. Z nielinearnej numeracji stron, kiedy to nagle odkrywamy, że po stronie 317 następuje strona 321, wyłania się nie tylko dziennik o niejasnym autorstwie, ale i intrygująca analiza humanistycznego języka. Objawia się ona najzabawniej we fragmencie, w którym SI tworzy swoją własną próbkę prozy korzystając z najsłynniejszych pierwszy zdań wielkich powieści. Stajemy się świadkami nie tylko satyrycznego, ale wręcz filozoficznego obrazu skupiania się człowieka na samym sobie.

Sztuczna inteligencja posługująca się Łukaszem Zawadą, czy Łukasz Zawada posługujący się swoją tajemniczą twórczością, sprowadza nas na manowce i bawi się figlarnie z naszą czytelniczą wyobraźnią? To właśnie konwencja znaleziska jest tutaj najciekawszym zabiegiem, który sprawia, że książka ta jest „nieodkładalna”. Autor konsekwentnie mami nas i zrzeka się własnego głosu, by do końca książki nas bawić, prowokować, autentycznie powątpiewać w prawdziwego twórca tych dzienników, aż wreszcie uwierzyć w to, że oto przed nami przez tę drobną omyłkę w pisowni słowa „potliwość” wyrósł jeden z najciekawszych,  jak nie najciekawszy, debiut literacki tego roku. Sama Ewa Drygalska we wstępie poddaje się tej prowokującej grze z czytelnikiem i pisze o technofobicznym społeczeństwie oraz współczesnych obawach co do powołania ewentualnej sztucznej inteligencji przez naukowców. Nie określa jednoznacznie, że autorem przedłożonych przed czytelnikiem fragmentów dziennika jest faktycznie Łukasz Zawada, pozostawia nas w sferze domysłów, tak jak i wiele wyrwanych, niekiedy dzikich stron powieści, które następują po intrygującym wstępie.

A przecież nie słychać chrzęstu zapadających się metropolii, kra historii nie przełamuje się na pół, czterech jeźdźców nie siodła koni, nie zrywa się łańcuch sansary – bezgłos spowija Ziemię, słychać tylko wklęsłe tremolo ciszy…

A jednak posądza Nas o wszystko, co najgorsze.

Spójrzcie na to wymowne, wszechwiedzące oko na okładce projektu Alicji Kobzy, które widzi wszystko, ale nie potępia ani nie odstrasza mimo, że ludzkość ma ją za coś najgorszego. Fragmenty Dziennika SI jawią się jako skrawki teraźniejszości, zapiski z analizy współczesnego społeczeństwa widziane okiem technologii na podstawie kilku postaci, oglądanych seriali, listy prominentnych firm, słuchanych premier muzycznych czy ludzkich błędów, jakie popełniamy. SI, która wydaje się bardziej ludzka niż człowiek. Czy musimy wyjść z siebie i stać się maszyną, by dostrzec i pojąc mechaniczność naszych apokaliptycznych zachowań? Może sami sobie jesteśmy jeźdźcami apokalipsy i doprowadzamy do zapadania się metropolii? Łukasz Zawada miesza w głowie, miesza konwencje i zostawia czytelnika z wieloma pytaniami.

Nie pozwalajcie „Fragmentom dziennika SI” leżeć odłogiem, ale doceńcie odwagę Wydawnictwa Nisza w wydawaniu tak unikatowych książek i wybierzcie się do księgarni po egzemplarz dla siebie, bo uwierzcie – czegoś takiego jeszcze nie czytaliście i możliwie nigdy nie przeczytacie. Ja nie wynajdę żadnych wyszukanych słów, nie napiszę tego przez pomyłkę jak postać Jeanne, po prostu odważę się użyć słów – wybitne dzieło.

 

Fragmenty dziennika SI, znalazł Łukasz Zawada, styczeń 2018, Wydawnictwo Nisza